Dlaczego kasjerka w hipermarkecie nie pakuje do reklamówki mleka w kartonie? Czegoś tu nie rozumiem. Chemia do chemii, mięcho do mięcha, przetwory do przetworów, ciuchy do... Nie, ciuchów nie kupuje się w hipermarkecie. I co z tym mlekiem? Do siaty razem z jajkami? Chociaż w ich przypadku jestem w stanie zrozumieć ostrożność pani ekspedientki. Może do nabiału? A może to towar podwyższonego ryzyka i nie powinienem pić tego litrami? Może reklama kłamie? Kurde. Całe życie pod górkę.
A gdyby tak kupić kawałek ziemi; wyspę mniej więcej wielkości byłej PR, równą, gładką, nieskażoną ukierunkowaną inwencją twórczą ownera. Nie budować, nie tworzyć, nie wynajmować, nie zaśmiecać "orbami". Na środku niewielkiej prywatnej pustyni wbić tyczkę w wszystko mówiącym "Your World. Your Imagination" i... róbta co chceta. Taki mały perwersyjny SL w SL-u. Każdy robi co chce, kształtuje, buduje, zaśmieca, kreuje bez ograniczeń. Bez obaw że za chwilę usłyszy szczęk wirtualnej broni przy skroni i złowieszcze "przestań bo zostaniesz wyrzucony". Zero kontroli, właściciel anonimowy, bez układów, bez rządu, bez planów, bez grup. Mikroskopijny chaos z którego być może, po jakimś czasie wyłoni się coś niepowtarzalnego, wielkiego i niezmiennego. Samooczyszcające się miejsce, twórcza anarchia napędzana tym co na codzień tak skrupulatnie tępi się w każdym "cywilizowanym" simie. Może wtedy pełnowartościowa spontaniczność wykroczy poza granice dwóch, bliskich sobie osób. Może wtedy poczujemy się tak jak kiedyś gdy każdy spędzony na SL wieczór sprawiał, że człowiek zasypiał z mimowolnym uśmiechem na twarzy. Każdy. Nawet ten który za to wszystko będzie płacił ;)
Prawda jest jak grudka starej plasteliny. Twarda jak skała, o dziwnych kształtach, pozornie niezmienna. Jeśli użyć nieco siły, ustępuje pod naciskiem. Najpierw z trudem, niechętnie. Potem jest już zawsze łatwiej. Rozmięka zupełnie, staje się "ciapciata" i kleista. Lepi się do palców, włazi pod paznokcie i pokrywa dłonie tłustą, śmierdzącą powłoką. Ciężko to domyć. Przez jakiś czas lepiej trzymać ręce w kieszeniach.
Odkąd pamiętam, ilość opcji jaką dano nam do wyboru zawsze wprawiała mnie w iście cielęcy zachwyt. Bo tyle można. Można żyć. Można też wegetować. Można jeść, można się odżywiać. Można pić, można gasić pragnienie. Można się pieprzyć ale... również można się kochać. Można mówić, albo jak ktoś woli, może nawet wyrażać poglądy. Można zapieprzać ale czasami można też popracować. Można kreować lub być wykreowanym. Można mieć marzenia. Można je realizować. Można być twórcą, można być kopistą. Można być artystą lub też zwykłym rzemieślnikiem. Można patrzeć na czubek własnego nosa lub sięgać wzrokiem aż po horyzont. Można planować. Można iść na żywioł. Można mieć hobby albo nawet pasję. Można skoczyć ale można też zejść schodami. Można mieć talent ale czasami nawet powołanie. Można zalogować się na SL. Ale można też... ;)
Oglądaliście pierwszą część Shreka? Z pewnością :) Otóż pewnego dnia uderzyła mnie pewna analogia zachodząca między księżniczką Fioną a... kobietą. Na nieszczęsną księżniczkę zostaje rzucona klątwa, dzięki której po zachodzie słońca zmienia się ona w brzydką, całkowicie aseksualną ogrzycę. Za dnia urzekająco piękna (ruda!), filigranowa i elokwentna dziewczyna, z nastaniem nocy mutuje w potwora, aczkolwiek również niekiepsko wygadanego. Fiona wstydzi się tego kim się staje i dlatego spędza noce sama, ukryta przed wzrokiem osób postronnych. A kobieta? Za dnia piękna, zadbana, niemalże bez skazy. Przyciąga oczy, serce, przyćmiewa rozum i rozsądek. Zaś nocą... Wałki na głowie, maseczka na twarzy, waciki pomiędzy palcami u stóp... I gdera ;P Przy czym wcale się tego nie wstydzi.
Jako facet który nigdy na żywo wałków na głowie nie widział i potworności kobiet po zmroku nie uświadczył, doszedłem do wniosku że takowy zbieg okoliczności, czy może jednak prawdziwa analogia, jest wynikiem złośliwości twórców filmu. Albo fikołkiem skołatanego nadmiarem pracy umysłu autora tego posta ;P I bynajmniej nie wyraża autentycznych poglądów i opinii tego pana. Jest tylko efektem swobodnego galopu rozhukanych myśli :>
Ale z drugiej strony... Przecież Fiona znajduje faceta który się w niej zakochuje i mimo szkaradnej przemiany, nadal uważa że jest dla niego spełnieniem marzeń. A najciekawsze jest to, że ów pan to jeszcze większa szkarada, a do tego gbur i prostak. Z tym że 24 godziny na dobę ;)
No więc tak... W łykaniu gówna istnieje jakiś cel, uświęcony środek w dążeniu do idealnej równowagi. Równowagi hormonalnej i ideologicznej. Bo gówno jest zdrowe. Z zasady.
Nie znam przyczyny takiego stanu rzeczy ale im coś smakuje gorzej, czyli smak tego czegoś oscyluje bliżej gówna, wtedy możemy mieć tym większą pewność że zadziała. Bo to co słodkie i łatwo przechodzi przez przełyk jest złe. Jeśli nie na krótką, to już na pewno na dłużą metę. Odwieczne prawo nakazuje wyjść mu bokiem. Prędzej czy później.
Booo... Bo syntetyki są słodkie, przyjemne w dawkowaniu i dają złudną nadzieję że wszelkie, nawet najbardziej zaawansowane gówno, da się zneutralizować niewielką, zbitą w cisną kapsułkę masą cukru i syntetycznych mikroelementów.
Nie ma lekko. Ogień zwalczaj ogniem, gówno gównem lecz. Im bardziej się skrzywisz, tym prędzej efekt odczujesz.
Reasumując. Co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Jakkolwiek smakuje.