niedziela, 2 listopada 2008

Piwo u Morfeusza

Miałem kiedyś pewien sen.
Świat jak długi i szeroki był cichy, szary i pełen kolorowych jesiennych liści.
Można było bez końca wędrować między drzewami, brodząc po łydki w szeleszczących, martwych, wczoraj opadłych liściach.
Ciężkie brunatne chmury wisiały nisko nad ziemią, przyprawiając momentami o klaustrofobiczny lęk przed zgnieceniem i brakiem tlenu. Wystarczyło wyciągnąć rękę by dotknąć gęstej masy powoli przetaczającej się tuż nad głowami.
Do dziś nie znalazłem w sobie na tyle odwagi by to zrobić.
Gdzieś z boku, nie wiadomo dokładnie z którego punktu nieba, jesienne słońce pracowicie oświetlało dziwny świat jeszcze bardziej wtrącając go w jadowity odcień pomarańczu i uwypuklając stale opadający nieboskłon.
Świat był pełen ludzi ale każdy z nich czuł się tak, jakby był ostatnim przedstawicielem swojego, niezwykle destruktywnego gatunku.
Było pięknie i niesamowicie a dziś sen się spełnił.
Dziękuję :)